„Medal, łzy i spełnione marzenia” – tak zatytułował swoje wspomnienia kolejny laureat konkursu „Wspomnienia z Silesia Marathon, Tomasz Daniłowski, nasz wielokrotny uczestnik maratonów i półmaratonów. Zapraszamy do lektury.
„Medal, łzy i spełnione marzenia”
Tomasz Daniłowski
Maraton to znacznie więcej niż 42 kilometry i 195 metrów. To wcześniej pokonanych tysiąc kilometrów, godziny treningów w deszczu, słońcu i podczas mroźnych poranków. Realizacja zaplanowanych treningów od deski do deski – 100% zaliczone. To walka z samym sobą, której kulminacja następuje na mecie – w chwili, gdy możesz spojrzeć swoim marzeniom prosto w oczy i powiedzieć: „Udało się!”.
Silesia Maraton 2024 – moim celem było poprawienie wyniku 3:19:30 z 2022 roku. Plan zakładał bieg w negative splicie – spokojniejszą pierwszą połowę i szybsze drugie 21 kilometrów. Jednak rzeczywistość zweryfikowała moje założenia. Na trasie trochę poniosła mnie atmosfera i fantazja – taki dystans uczy pokory, a ja dostałem lekcję, by mieć jej więcej. Mimo to determinacja i pozytywne myśli głęboko ukorzenione w głowie pozwoliły mi
pokonać kryzysy i wytrwać do końca.
Pierwsza połowa dystansu była zbyt szybka – na półmetku osiągnąłem rekord życiowy: 1:33:51. Było aż za dobrze, a ja zastanawiałem się, kiedy nadejdzie kryzys. Mój zegarek pokazywał przewagę nad wirtualnym partnerem (ustawiłem czas maratonu na 3:18:00), co dodatkowo mnie motywowało. Jednak około 31. kilometra wszystko się zmieniło. Kolejny żel nie smakował już tak samo, a muzyka grająca przy Le Ronda nie dawała radości – poczułem smutek. Szukałem choć odrobiny nadziei, by wykrzesać siły na te ostatnie, najtrudniejsze 10 kilometrów.
Na skrzyżowaniu Grzegorzka i Strzelców Bytomskich usłyszałem samotny, ale niezwykle pozytywny głos kibicującej kobiety. To był zastrzyk energii, którego tak bardzo potrzebowałem. Otarłem łzy, zagryzłem zęby i ruszyłem przed siebie, w kierunku Telewizyjnej. Tam nogi były jak z betonu, a każdy kolejny krok wymagał maksymalnego skupienia. Jeden fałszywy ruch mógłby zatrzymać tę całą machinę. Obawy przed skurczami narastały, ale dzięki pełnej koncentracji i pozytywnym myślom udało mi się kontynuować bieg.
Przed stadionem
Przed wbiegnięciem do Kotła Czarownic usłyszałem jeszcze słowa sąsiadów: „Niemożliwe nie istnieje, dawaj!” – to dodało mi sił na ostatnie metry.
Na bieżni Stadionu Śląskiego
Ostatnia prosta była niezapomniana. Wbiegając na bieżnię z kolegą poznanym na trasie w okolicach Trzech Stawów, uniosłem ręce wysoko w geście triumfu. „Tak wyglądają zwycięzcy!”
Wokół mnie wiwaty kibiców, radość żony i młodszego syna, adrenalina i duma. Na zegarze widniał wynik 3:17:35 – nowa życiówka, mimo wszystkich trudności. Tak miało być, biegłem po swoje.
Najpiękniejszy moment
Jednak prawdziwie niezapomniane chwile miały dopiero nadejść. Tuż za linią mety czekał na mnie mój starszy syn, ubrany w zieloną koszulkę wolontariusza. Trzymał medal, gotowy zawiesić go na mojej szyi. Ten medal nie był tylko symbolem ukończenia biegu – dla mnie miał o wiele głębsze znaczenie. Był dowodem na to, ile wsparcia otrzymałem od mojej rodziny i jak wspólne przeżycia mogą nadawać wyjątkową wartość każdemu osiągnięciu.
To był dzień urodzin mojego syna, a on spędził jego część, wręczając medale na mecie maratonu. Gdy zawiesił mi medal, emocje wzięły górę – łzy same napłynęły do oczu. Jestem niesamowicie dumny, że część swoich urodzin poświęcił na coś tak pięknego.
Ten medal ma teraz honorowe miejsce w naszym domu – przypomina nie tylko o walce i sukcesie, ale przede wszystkim o tych bezcennych chwilach spędzonych razem, które będziemy wspominać przez lata.
Podsumowanie
Pomimo wszystkiego bieg cały czas pozostawał pod moją kontrolą. Może mogło wyjść dużo lepiej od oczekiwań, ale wyszło zgodnie z planem. Na koniec udzieliłem wywiadu, w którym podkreśliłem jedno: „Za rok znowu tu będę. Oby z kolejnym rekordem!”