Próby wątrobowe? Miał je podwyższone trzykrotnie. Wskaźnik, pokazujący ryzyko zawału? Jeżeli jest na poziomie dwóch, to ok, a u Norberta Barczyka wynosił nawet sześć. Do tego historia taty, który nie ruszał się, miał nadwagę i zmarł w wieku 48 lat. Barczyk, ceniony sportowy fotoreporter, stwierdził, że grozi mu podobny los. — Chciałem, by moje córki miały dłużej tatę — mówi w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet. Opowiada w niej, jak człowiek, który ma problem z wejściem na drugie piętro, może w 273 dni stać się maratończykiem. — Jeżeli mnie się udało, może to zrobić każdy — dodaje.
Publikujemy za zgodą autora ciekawy wywiad zamieszczony na łamach Przeglądu Sportowego Onet. Fotografie Norberta Barczyka dostępne są na naszych stronach od kilku lat. Współpracujemy od lat. Mamy nadzieję, że historia Norberta może stać się inspiracją dla innych. Pokazuje „że jeśli tylko bardzo się chce, to można”. Zapraszamy do lektury.
– Przestrogą dla Barczyka była też głośna historia Pawła Kotwicy, dziennikarza, który doznał zawału i zmarł podczas tegorocznego finału Ligi Mistrzów piłkarzy ręcznych. — Gdyby on 10 lat wcześniej zaczął uprawiać sport i trochę zmienił swoje życie, pewnie by żył — przekonuje.
– Za pieniądze, które wydałem w swoim życiu na fast foody, mógłbym kupić dobre auto — przyznaje Barczyk. Na szczęście z pomocą żony udało mu się zmienić nawyki żywieniowe.
– Na Stadionie Śląskim na mecie maratonu Norbertowi kibicowały m. in. żona i córki. — Starsza córka bała się, że coś mi się stanie, ale myślę, że wie, że robiłem to też dla zdrowia i po to, żeby jak najdłużej miały tatę. Nie chciałbym zostawić wcześniej swoich dzieci i robię to wszystko też dla nich — mówi.
Dla Norberta pewną formą przestrogi jest historia jego ojca. — Pomalutku zbliżam się do czterdziestki. Mój tata miał 48 lat, gdy zmarł. Nie uprawiał sportu, za to pracował całymi dniami. Nie dbał o siebie, był otyły, miał nadciśnienie, cukrzycę, wszystko. I tak to się skończyło. Jakiś czas temu zacząłem myśleć: „A jeżeli mnie też miałoby zostać tylko około 10 lat?” Tym bardziej, że kiedy robiłem badania, większość parametrów regularnie świeciła się na czerwono. Próby wątrobowe miałem podwyższone trzykrotnie. Był pewien wskaźnik, pokazujący ryzyko zawału. Jeżeli utrzymuje się na poziomie dwóch, to ok. U mnie wynosił pięć albo sześć. Ale wiesz co? Po czterech miesiącach biegania to było już tylko dwa i pół – opisuje Norbert Barczyk.
Tragedia na meczu
Drugim momentem, który dał mu do myślenia, był pogrzeb Pawła Kotwicy. To dziennikarz z Kielc, który miał zawał podczas finału Ligi Mistrzów między Barlinek Industrią Kielce i Niemieckim Magdeburgiem. Spotkanie przerwano, na trybunach trwała reanimacja, ale nie udało się uratować jego życia. Miał 51 lat.
— Często robię zdjęcia na piłce ręcznej, kojarzę wiele osób ze środowiska. Z Pawłem znaliśmy się dobrze. Myślę, że gdyby on 10 lat wcześniej zaczął uprawiać sport i trochę zmienił swoje życie, pewnie by żył. To najważniejsze, by ruszyć cztery litery z kanapy i zawalczyć o swoje zdrowie – przekonuje Barczyk. Pogrzeb Kotwicy miał miejsce w maju tego roku, gdy Norbert już realizował swój projekt. Zrozumiał wtedy tym bardziej, jak ważny jest regularny ruch.
Norbert zawodowo zajmuje się robieniem zdjęć, jest jednym z dwóch właścicieli Press Focusa. Siedziba firmy znajduje się na Stadionie Śląskim, obok są biura Silesia Marathonu. Nie miał pojęcia, że w jego życiu nastąpi taka zmiana, a jego losy połączą się właśnie z tą imprezą. Norbert podjął wcześniej kilka prób rozpoczęcia regularnego biegania. Mówi, że trwały maksymalnie miesiąc i szybko mu przechodziło. — Ten słomiany zapał był najgorszy. Miałem już taką sytuację, że biegałem z kumplem, który mieszkał obok, ale on przeprowadził się, kontakt się urwał i urwało się również bieganie. Na szczęście teraz poważnie ruszyłem z tematem – opowiada.
Regularna zadyszka
Był październik 2022 r., gdy Norbert pomyślał o kolejnej próbie. Ważył 105 kg, po wejściu na drugie piętro regularnie miał zadyszkę. Badania krwi, wiadomo, fatalne. Zapisał się na siłownię, a w grudniu nagle zapytał trenera: „Czy ja dam radę za prawie rok przebiec maraton?”.
— Tak po prostu?
— Tak po prostu.
Norbert był sceptyczny, ale odpowiedź brzmiała: „Jeżeli będziesz regularnie ćwiczył, możesz to osiągnąć”. — Szybko postanowiłem, że w to wchodzę. Na początku brałem pod uwagę, by to półmaraton był docelową imprezą. Stwierdziłem jednak, że lecimy na grubo – tłumaczy Barczyk. Pierwszy półmaraton przebiegł już w czerwcu tego roku. Silesia Marathon odbył się 1 października. Ale po kolei.
O swoim projekcie dość szybko poinformował w mediach społecznościowych. Powstał „Projekt273 – Norbi Biega”. 273, bo tyle właśnie dni miały mu zająć przygotowania do maratonu, od samego początku.
Norbert: — Zrobiłem to celowo. Wielu psychologów mówi o tym, że jeżeli chcesz osiągnąć jakiś cel, a miałeś do tej pory problem z konsekwencją, należy zgłosić publicznie, że się do tego dąży. Wtedy w głowie pojawia się presja, na zasadzie: „Skoro już to ogłosiłem, to głupio odpuszczać”. Powiadomienie o tym ludzi pozwoliło mi przetrwać, a później wszystko poszło bardzo szybko. Teraz wiem, że pokochałem bieganie i jest ono czymś, co chciałbym robić do końca życia. Presja? Była, ale głównie na końcu. Przez ostatnie dwa tygodnie do maratonu myślałem tylko o tym, żeby nie zachorować i zrobić ten ostatni krok.
Powiększony zestaw
Norbert mówi, że na początku trudna była dla niego zmiana nawyków żywieniowych.
— Wcześniej bardzo często, jadąc do pracy, zatrzymywałem się w McDonaldzie i brałem zestaw powiększony. Dodatkowo byłem uzależniony od znanego napoju energetycznego. Musiałem to wszystko odstawić, co nie było łatwe, ale pomagała mi żona. Przygotowywała mi dużo zdrowsze jedzenie do pracy, a ja widziałem efekt na wadze i nie przejmowałem się już tym, że nie jem kebaba. Na początku po 5 km biegu byłem potwornie zmęczony. Później widziałem z dnia na dzień, jak niesamowite jest to, że organizm przyzwyczaja się do wysiłku. Problemem do pewnego momentu był też ból. Najpierw pięty, później lędźwi, lewej strony kręgosłupa. Ale przeszło – opisuje Barczyk.
Wcześniej chodził do dietetyczki, która wypisywała mu dokładnie, co ma jeść na śniadanie, obiad i kolację. — Nie wiem, jak ludzie mogą tak funkcjonować – mówi dzisiaj. Zamiast tego typu dokładnie rozpisanych posiłków, zmienił po prostu nawyki, nie odmawiając sobie zupełnie przyjemności. — Na początku trzymałem się kaloryczności od poniedziałku do piątku, a w sobotę dawałem sobie nagrodę np. w postaci pizzy. Wszystko jest dla ludzi, nawet McDonalds, tylko ważne, żeby robić to z głową, a nie tak, jak ja wcześniej robiłem codziennie. Za pieniądze, które wydałem w swoim życiu na fast foody, mógłbym kupić dobre auto – dodaje Barczyk.
„Ten maraton jest realny!”
Trening wyglądał tak, że Norbert dostawał rozpiskę online na cały tydzień. W niej były cztery treningi biegowe plus jeden siłowy. Jedne zajęcia, na szybkość: sześć kilometrów biegu, a później 10 razy po 100 metrów szybkim tempem. Do tego trening wytrzymałościowy, czyli długie wybiegania. Norbert najwięcej przebiegł 32 km, a wcześniej to było m.in.: 14, 16 czy 20 km. W międzyczasie wystartował w kilku półmaratonach, co też traktowali jako tego typu trening. Norbert nie przepadał za zajęciami, podczas których biegł np. 3 km wolno, później 6 km nieco szybciej, a po przerwie cztery kilometry z jeszcze większą prędkością. Był też bieg pod górkę, czyli tzw. siła biegowa: na dystansie np. 150 metrów, i tak 10 powtórzeń.
— Lubiłem to urozmaicenie treningów. Każdy był czymś innym. Poza tym nie biegałem sam. Zaczęliśmy większą grupą, ale kilku kolegów z różnych powodów się wykruszyło. Później zdarzało się, że biegałem sam, ale często ćwiczyłem z dziennikarzem Michałem Fabianem, który jako bardziej doświadczony w tej kwestii dawał mi dużo rad – wspomina Barczyk.
W drodze do maratonu Norbert przebiegł sześć półmaratonów. Mówi, że jest typem biegacza, który uwielbia zawody, rywalizację i, jeżeli i tak miał przebiec taki dystans, to wolał już wziąć udział w imprezie, niż po prostu wyjść z domu i biec. Pierwszy półmaraton pobiegł w Katowicach, a kolejne, odpowiednio: w Rybniku, Piekarach Śląskich, Tarnowskich Górach i Bytomiu.
— W Rybniku było ciężko, ale wystartowałem po wakacjach, a jeszcze wtedy piłem trochę alkoholu. Później odstawiłem go już całkowicie. W Piekarach Śląskich miałem czas 2:08, a to była trudna trasa, sporo podbiegów. Wtedy zapaliła mi się zielona lampka: dobra, ten maraton jest realny! W Tarnowskich Górach jeszcze poprawiłem swój czas. Osiągnąłem 2:02 – wspomina.
Nieprzespane noce i dramat
Następny półmaraton planował w Tychach. — Bytom był w niedzielę. Później, w czwartek, pojechałem na mecz Legii z FC Midtjylland w Lidze Konferencji Europy. Do domu wróciłem o czwartej rano. W sobotę natomiast obsługiwaliśmy galę Betclic Fame MMA w Krakowie. W domu byłem o 2.30. Miałem w krótkim odstępie czasu trzy nieprzespane noce i nadszedł ten półmaraton. Wystartowałem dość mocno, bo stwierdziłem, że skoro już wcześniej byłem blisko, to trzeba w końcu złamać te dwie godziny. Po siedmiu kilometrach był dramat. Tętno doszło do 200 uderzeń, później było nawet jeszcze wyższe. Nie wiedziałem, o co chodzi, ale wyszedł mój brak wiedzy. Organizm po prostu się nie zregenerował. To była nauczka, dzięki której wiedziałem, jak się zachować przed maratonem. Odpuściłem wyjazd służbowy i w ostatnim tygodniu głównie się regenerowałem – opisuje.
Barczyk ma dwie córki i zwłaszcza starsza z nich wyjątkowo przeżywała jego start w maratonie. — Bała się, że coś mi się stanie, ale myślę, że wie, że robiłem to też dla zdrowia i po to, żeby jak najdłużej miały tatę. Nie chciałbym zostawić wcześniej swoich dzieci i robię to wszystko też dla nich – tłumaczy.
Już tydzień przed maratonem koncentrował się tylko na nim. — Bywało, że żona coś do mnie mówiła, a ja zupełnie jej nie słuchałem. Skupiałem się też na tym, żeby nie zachorować albo nie doznać kontuzji. Dwa dni przed startem, wieczorem, pojawił się silny ból, od pośladka w dół, do nogi. Nie przechodziło, męczyłem się przez całą noc. Bałem się, co będzie. Na szczęście jakaś maść i tabletka pomogły. Może to wszystko wynikało ze stresu? – opowiada..
Stadion ma też na ciele
Sam bieg, jak mówi, był świetny. Nie odczuł słynnej „ściany”, o której wielu maratończyków mówi, że pojawia się po 30. kilometrze, gdy całe ciało odmawia posłuszeństwa. Nie miał też żadnych poważnych problemów z mięśniami. Z trasy nie pamięta jednak za wiele, tak był skupiony na kolejnych kilometrach i rozmowie ze znajomymi.
— Ostatnie metry i meta, ulokowana na Stadionie Śląskim, to była euforia. Magia tego miejsca ewidentnie na mnie zadziałała, tym bardziej, że to trochę mój drugi dom, bo na Śląskim pracuję i również tutaj odbywał się mój pierwszy poważny mecz w roli fotoreportera, Polska – Portugalia. Ten, w którym za Leo Beenhakkera niespodziewanie wygraliśmy 2:1. Zobacz, nawet mam wytatuowany stadion, tylko ten stary, który miał jeszcze charakterystyczną wieżę – opisuje i pokazuje jeden z tatuaży.
Norbert osiągnął czas 4:48:42. Był z niego zadowolony, bo plan zakładał po prostu złamanie pięciu godzin. Wielu jego znajomych sądziło, że po przebiegnięciu maratonu projekt Norberta upadnie. Ale nic z tego. — Zapisałem się na maraton w Dębnie, który odbywa się w maju przyszłego roku. Ewidentnie złapałem bakcyla biegania i nie chciałbym przestać. Nie pozwolę, by cała ta moja ciężka praca poszła na marne – mówi nam Norbert, który dziś waży 89 kg. O 16 kg mniej niż wtedy, gdy zaczynał swój projekt.
To, co robi Norbert, ma też cel charytatywny. Za każdy przebiegnięty kilometr dostaje 3 zł, w akcję zaangażowały się fundacje „Sport Twoją Szansą” oraz „Gramy Do Końca”. Udało się przebiec 1200 km, więc uzbieraliśmy 3600 zł. Te środki poszły na fundację „Studio Figura”, która pomaga dzieciom oraz młodzieży, zmagającym się z problemem nadwagi i otyłości — tłumaczy.
„Jakbym trochę się naćpał”
— Gdy wracam do domu po treningach, a jeszcze bardziej po zawodach, czuję endorfiny. To jest takie poczucie, jakbym był po dobrym alkoholu albo nawet trochę się naćpał. Coś pięknego. Fajne jest też wpływanie na innych. Jeden kolega czekał na mnie z żoną na mecie. Powiedział jej, że teraz również on zacznie regularnie biegać. Mam mnóstwo wiadomości od ludzi. Piszą, że moja historia zachęciła ich do biegania. Uważam, że skoro ja to zrobiłem, to każdy może to zrobić. A przy okazji zrozumieć, że w dzisiejszych czasach jemy to, co jemy, dużo przetworzonej żywności. To nie pomaga, a zmiana podejścia i tego typu pasja mogą spowodować, że pożyjemy dłużej. A to przecież jest najważniejsze — kończy Barczyk.
*Źródło: Przegląd Sportowy Onet
Autor: Jakub Radomski
Data utworzenia: 29 października 2023, 18:35