Przed Wami już ostatnie wspomnienia zawodników ubiegłorocznej edycji Silesia Marathon. Zapraszamy do lektury tekstu autorstwa Jakuba Maksimowicza – debiutanta na dystansie maratonu oraz do obejrzenia filmiku przygotowanego przez Marcina Kucharka, który biegową pasją postanowił podzielić się z żoną.
„Wszystko zaczęło się w styczniu, kiedy zobaczyłem informację, że ruszyły zapisy. Tak samo jak w 2020 roku chciałem zapisać się na półmaraton, jednak gdy wszedłem w formularz zapisów przez moją głowę przeszedł pewien „głupi” pomysł – a może by tak w tym roku maraton? Czemu nie – dawaj, przecież jeszcze jest dużo czasu. No i tak właśnie poszedł zapis, a jak zeszła ze mnie ta chwilowa euforia, zastanawiałem się, czy tak naprawdę dobrze zrobiłem i czy dam radę się przygotować. No, ale już tak zostało, pomimo że w tym czasie wiele razy myślałem, że to jest bez sensu, że to nie jest dystans dla mnie i że nie ma opcji, żebym dał radę. Wiele razy chciałem przepisać się na półmaraton, ale ostatecznie przekonałem siebie, że jak się już powiedziało „A” to teraz trzeba powiedzieć „B”.
No i przyszedł długo oczekiwany 03.10. Pomimo tego, że zaplanowałem sobie, że położę się wcześniej spać, aby się dobrze wyspać przed zawodami, to targały mną takie emocję, że obudziłem się o 4:00 i nie było opcji, żebym już usnął. Wyszykowałem się więc na spokojnie, zjadłem śniadanie i ruszyłem na stadion. Pod stadionem byłem już o 7:00 (start grupy B był o 8:15), postanowiłem się więc rozejrzeć na spokojnie i poszedłem zobaczyć start ultra. Następnie zrzuciłem z siebie okrycie wierzchnie i ruszyłem do strefy zawodniczej (pomimo wczesnej pory było bardzo ciepło). Tam spotkałem kolegę Grzesia, przybiliśmy piątkę i życzyliśmy sobie powodzenia.
Szybka rozgrzewka, wizyta w kibelku i można iść już do strefy startu. Tam tradycyjnie były przemówienia, rozbrzmiał zespół AC/DC, podczas którego adrenalina już wystrzeliła w kosmos, odliczanie i START! Rozbrzmiała syrena, zgodnie z przesądem na linii startu dotknąłem dłonią taśmy i polecieliśmy. Postanowiłem biec spokojnym tempem ok. 6 min./km, aby starczyło siły – nie miałem żadnego celu czasowego, najważniejsze było dla mnie ukończenie biegu.
Pierwsze 10 km w sumie bez historii – przeleciało nadzwyczaj szybko. Podczepiłem się pod grupę, która biegła na 4:15 h, bo tempo mi jak najbardziej pasowało. Postanowiłem sobie, że podzielę sobie trasę w głowie na 4x 10 km, bo będzie mi łatwiej powiedzieć sobie, że np. do końca 20 km zostało jeszcze 2 km, niż że do mety zostało jeszcze 24 km – o dziwo nawet to działało.
Po 11 km wybiegliśmy z Doliny 3 Stawów, ruszyliśmy w stronę Nikiszowca, którego jakoś nie mogłem się doczekać. Po drodze kilka podbiegów mniejszych lub większych i wreszcie jest – wbiegłem na Nikisz, napiłem się wody, zjadłem pierwszy żel no i wybiegłem jakoś tak się trochę zawiodłem tym miejscem, miałem wcześniej wrażenie, że tak dużo rzeczy się tu będzie działo, natomiast nie było nic, nawet orkiestry górniczej, którą liczyłem, że tam spotkam. Jak się okazało orkiestra była w tym roku na Boguciach. To, co poruszyło mnie na Nikiszu, to piękny zapach niedzielnego obiadu, który unosił się z otwartych okien. Miałem chwilę zwątpienia, czy nie wskoczyć przez to okno!
Dalej kolejne kilometry leciały spokojnie, cały czas biegłem z grupą na 4:15 h. Potem moim oczom ukazały się Mysłowice i informacja, że już jesteśmy w połowie dystansu. Pomyślałem sobie – serio? Przecież czuje się jakbym dopiero zaczął bieg. Jeśli dalej tak będzie, to będę przyspieszał i wyprzedzę moją grupę walcząc o lepszy czas. Warto dodać, że nie miałem w planie walki o żaden czas, a pierwotnym założeniem było dobiec do mety. Jednak, w głowie miałem słowa, że prawdziwe bieganie zaczyna się dopiero po 30 km. Jak się później okazało, były to święte słowa.
Na granicy Mysłowic i Katowic czekali na mnie mój brat z żoną i dziećmi, którzy przygotowali nawet dla mnie okazjonalny transparent. Mega podniosło mnie to na duchu i nawet nie wiem kiedy przyspieszyłem tak, że na granicy Janowa i Szopienic musiałem zwolnić i czekać na moją grupę. Już miedzy Szopienicami i Zawodziem zaczęły się pojawiać pierwsze kryzysy, coraz wyższa temperatura dawała się we znaki, ogranizm był już coraz bardziej zmęczony, musiałem kilka razy przejść do marszu, jednak finalnie biegłem dalej. Moja grupa poleciała już do przodu, stwierdziłem że nie będę ich gonił, tylko pobiegnę już swoim tempem.
Na Bogucicach wyczekiwana orkiestra górnicza oraz cudowni kibice, którzy znowu dodali siły do dalszego biegu. Przed przejazdem kolejowym na Dąbrówce jakoś strasznie zaczęły irytować mnie moje słuchawki, które miałem na uszach i postanowiłem je ściągnąć i dalej biec już bez – zastanawiałem się, czy nie będzie to dziwne uczucie, ponieważ zawsze biegam z muzyką. Okazało się, że nic bardziej mylnego i żałowałem, że nie zrobiłem tego wcześniej. Nagle co chwile zaczęli zagadywać ludzie biegnący obok zarówno z maratonu, jak i półmaratonu. Z każdym można było zamienić kilka słów, pożartować, wymienić się doświadczeniami – super sprawa! Mega pozytywni ludzie, od których biła niesamowita energia. W takiej przyjemnej atmosferze dobiegłem do Siemianowic, gdzie oczywiście strefa kibica była najwyższych lotów. Zmotywowany wszystkimi przybitymi „piątkami” pobiegłem dalej, gdzie czekała na mnie słynna ul. Telewizyjna i podbieg, który wielu biegaczom śni się po nocach. Na szczęście tym razem bieg przeplatany z marszem poprowadził mnie na samą górę – oczywiście bardzo pomogli w tym niezastąpieni bębniarze.
Stwierdziłem, że jak dotrwałem do tego momentu, to nic już nie może się złego stać. Niestety, nic bardziej mylnego. Wbiegając już do Parku Śląskiego poczułem ogromny ból kolan. Bolało do tego stopnia, że łatwiej mi było wbiec pod górę w Siemianowicach, niż zbiec z niej w parku. Postanowiłem jednak, że nie ma opcji żebym w tym momencie się poddał, pobiegłem więc dalej. Na samym dole zamieniłem kilka słów z biegaczem Karolem, który tez pierwszy raz biegł maraton. Powiedział tylko do mnie – „a mówili mi, żebym tak nie pędził od samego początku, żebym zostawił siły na potem to nie. Ja oczywiście musiałem być mądrzejszy”.
Postanowiłem na tym etapie już towarzyszyć Karolowi do końca, mimo iż sam już miałem ciężko. Spokojnym tempem i rozmawiając oraz motywując się nawzajem pobiegliśmy dalej. W pewnym momencie ukazał się on – Stadion Śląski, coś na co czekałem z utęsknieniem. Kiedy usłyszałem głos spikera, to nagle przestały mnie boleć kolana i minęło całe zmęczenie Mimo że minęło od tego momentu już ponad 2 miesiące, to kiedy przypominam sobie tę sytuację, nadal mam dreszcze na całym ciele i łzy wzruszenia w oczach.
Odłączyłem się od Karola, bo stwierdziłem że chce sam przeżyć tę chwilę. Przybiłem mu piątkę i pobiegłem w stronę tunelu. Wbiegając na teren Stadionu Śląskiego moja euforia sięgnęła zenitu. Poczułem się jak młody Bóg i wbiegając na bieżnie stadionu nie czułem, że w nogach mam 42 km. Spojrzałem na zegarek a tam nagle tempo pokazało 5:05 min/km. Nie pozostało już nic innego jak przebiec przez linie mety i cieszyć się chwilą. Było to najwspanialsze uczucie, jakie można było sobie wymarzyć. Brak mi słów, aby opisać to, co wtedy czułem. Mimo mojego czasu, który wyniósł 4:33:59 czułem jakbym właśnie został mistrzem świata. Czułem, że właśnie dokonałem czegoś, o czym marzyłem, coś co są w stanie zrobić tylko nieliczni. Dostałem medal i poszedłem szukać rodziny, która na mnie czekała. W końcu ujrzałem Anię z Oliwierem na rękach. Przywitałem się z Anią, chciałem przytulić Oliwiera (3l.) a on tylko powiedział – „fuuuj tato, jesteś cały mokry, to jest obrzydliwe”.
Jeszcze tylko grawer na medalu i można wracać do domu zjeść zasłużony obiad. Wisienką na torcie będzie fakt, że w styczniu 2020 zgasiłem ostatniego papierosa w swoim życiu. Kiedyś nie dawałem rady przebiec 5 km, a maratończycy byli dla mnie „cyborgami” z nogami ze stali. Nigdy nie przypuszczałem, że kiedyś również stanę się tym „cyborgiem” i przebiegnę królewski dystans. Oczywiście nie było dla mnie innej opcji, jak zrobić to właśnie na Silesia Marathon. Obranie tej drogi było bardzo dobrą decyzją i mam zamiar to kontynuować. Podsumowując – super impreza, cudowni kibice, sprawdzenie swoich możliwości, meta na Stadionie Śląskim – to trzeba przeżyć, nie da się tego opisać słowami, polecam każdemu.”
Autor: Jakub Maksimowicz
„Bardzo się cieszę że w tym roku również się odbył Silesia Marathon i chciałem bardzo podziękować organizatorom, że mimo tylu przeciwnościom związanym z pandemią udało im się dopiąć wydarzenie do końca. To jest mój drugi Silesia Marathon. Do pierwszego maratonu przekonali mnie przyjaciele z grupy „Zabiegani Nauczyciele z Ornontowic” i wtedy uwierzyłem, że nie ma rzeczy niemożliwych, jeśli tylko zdobędziemy się na odwagę, by podjąć wysiłek i je zrealizować. Dlatego na początku tego roku postanowiłem podzielić się tym „SZCZĘŚCIEM” z moją żoną, która nigdy nie biegała. Zrobiłem jej niespodziankę i zapisałem nas wspólnie na maraton. Trochę się to jej nie spodobało, ale przekonałem ją, że wspólnie spędzony czas podczas treningów i sam występ w takim wydarzeniu się jej spodoba. Jak widać na przesłanym filmie jej radość i szczęście ukończenia maratonu w wyznaczonym limicie czasowym jest dla mnie i dla niej bezcenne.
„Podziel się swoim szczęściem” – tak zatytułowałem nasz film z tego wydarzenia, które na długie lata będzie nam przypominało mile spędzone chwile.”
Autor: Marcin Kucharek