Po chwili świątecznego odpoczynku kontynuujemy publikację wspomnień z Silesia Marathon 2021 otrzymanych od naszych zawodników.
Poniżej zamieszczamy tekst i zdjęcia nadesłane przez ultramaratonkę Karolinę Wosik z Katowic oraz filmik autorstwa maratończyka Michała Adamkiewicza z Łodzi. Zapraszamy do czytania i oglądania!
„Twój bieg, twoje zwycięstwo”- to moje ulubione hasło i na razie nie usłyszałam w swoim życiu bardziej trafnego. To hasło, które już zawsze będzie mi się kojarzyć ze startem w Silesii. A stało się również jednym z kilku haseł, moich „automotywatorów”, które podczas biegu sobie powtarzam w myślach.
Mając 4 lata, tata opowiedział mi legendę o ateńskim maratończyku, która stała się inspiracją do utworzenia biegu maratońskiego. Nieświadoma wtedy jaki to dystans powiedziałam, że kiedyś przebiegnę maraton. I tak się też stało. Swoje marzenie spełniłam po blisko 30 latach po rocznych przygotowaniach, kiedy to po raz pierwszy wystartowałam w Silesii w 2016 roku na trasie maratonu i mogłam się przekonać jakie to uczucie dobiec do mety. To był mój pierwszy maraton w życiu. Przed startem myślałam, że „raz mi wystarczy”, ale im bliżej było kolejnego października, tym bardziej chciałam wystartować na trasie Silesii ponownie. I tak nieprzerwanie od 2016 roku w pierwszą niedzielę października staję na linii startu.
Trzy ostanie starty to trasa ultramaratonu. Zakochałam się w niej po uszy. To mój bieg. 50 km po dzielnicach, które kojarzę od dziecka. Wczesna pobudka, sprawdzone śniadanie i 6:15 wyruszam w stronę Stadionu Śląskiego. Dzięki Silesii mam grono znajomych, z którymi widujemy się przeważnie tylko raz do roku na starcie i z niektórymi również na mecie. Jest chwila, by pogadać, przybić piątkę, zrobić pamiątkowe zdjęcie i pożyczyć sobie wzajemnie powodzenia. Stając na starcie niezmiennie rozglądam się wokół i wyszukuję znajome twarze. Jak zwykle moją uwagę zwracają również nogi biegaczy. Widzę same męskie nogi. „Czy jest tu jeszcze jakaś kobieta?”. Kolejna znajoma twarz i ciepły uśmiech. Z resztą podobna atmosfera jest podczas całego biegu. Od czasu do czasu ktoś znajomy pozdrawia, jakiś odcinek potruchtamy razem. A potem zaczyna się „samotna walka” ze swoimi myślami. Dla mnie to oczyszczający element biegu ze wszystkich złych, skumulowanych emocji, które teraz można wypocić, odreagować.
W myślach trasę dzielę na mniejsze odcinki, odmierzam dzielnicami. Tak łatwiej się biegnie: rozbieganie w Parku Śląskim, Centrum ze Spodkiem i Strefą Kultury, 3 Stawy i Nikiszowiec. W tłumie wyłapuję swoje imię i pozdrowienia od Kuby – to kolega z pracy, którzy z synem od kilku lat kibicują biegaczom. Potem jeszcze kilka razy widujemy się na kolejnych etapach trasy. Dzięki niemu mam zawsze piękne zdjęcia z biegu. Wiem również, gdzie spotkam kuzynkę na rowerze albo dopingujących znajomych i przyjaciół (Giszowiec i Mysłowice), a potem w momencie największego zmęczenia (dla mnie to 37 km z długim podbiegiem) trasa prowadzi przez moją dzielnicę. To również etap największego zagęszczenia na trasie, na którym razem biegną już „3 dystanse”. Dużo się dzieje, jest gwarno i wesoło. Tam zawsze mogę liczyć na rodzinę – niezależnie od pogody zawsze są w umówionym miejscu z kostkami czekolady, butelką wody, żelem, a przede wszystkim entuzjastycznym okrzykiem „Kala dasz radę!”.
Siostrzeńcy truchtają ze mną 0,5 km. Przypływ energii, ciocia cudownie odzyskuje siły i niespodziewanie podbieg się kończy. A w myślach pojawia się już kolejny etap: Dąbrówka Mała i zaraz potem myśl, że jeszcze trochę i w nogach będę już miała dystans maratoński. Wtedy w Siemianowicach Śląskich po raz drugi czuję, że dam radę. Doping mieszkańców pomaga pokonać kolejny długi podbieg, a zaraz za nim wyłania się na horyzonie wieża telewizyjna i myśl „teraz to choćby na czworaka, ale dam radę”. Bębniarze nadają rytm, emocje juz biorą górę, wbiegamy do Parku Śląskiego i oczami wyobraźni szukam już korony stadionu. Jest, widać ją, udało się, jeszcze tylko troszkę. To przecież moment, na który czekałam. Stadion w tym dniu robi większe wrażenie. Ciemny tunel i niebieska bieżnia. Czuję, że biegnę tak szybko jak na samym początku trasy, rześko i świeżo, bieganie po prostu uskrzydla. Meta i medal, radość i ogromna satysfakcja. „Udało się, moje zwycięstwo”! Yeaaahhhh! Na dokładkę poczucie spełnienia – mój nowy rekord 50 km, 4:18:36. Uzupełnieniem jest wspólne świętowanie. Najpierw na stadionie z otaczającymi ludźmi, a potem wieczorem w gronie znajomych z grupy biegowej. Fajnie jest dzielić te emocje z innymi.
Nie ma rady, trzeba to znowu powtórzyć.
autor: Karolina Wosik
autor: Michał Adamkiewicz