Świąteczno-noworoczny czas to najlepsza chwila na podzielenie się wspomnieniami. Cieszymy się, że dla tak wielu z Was związane są one z tegoroczną edycją Silesia Marathon. Dziękujemy za wszystkie przesłane materiały. Opublikujemy część z nich, bo pozytywnymi emocjami warto się dzielić. Dla części z Was będzie to okazja by wrócić wspomnieniami na Stadion Śląski, dla innych może być okazją do podjęcia biegowych wyzwań na Nowy Rok.
Z otrzymanych materiałów spododobało nam się kilka, które nagradzamy drobnymi upominkami Silesia Marathon. Przesyłki już niedługo trafią do:
– Michała Adamkiewicza z Łodzi,
– Marcina Kucharka z Łazisk Górnych,
– Jakuba Maksimowicza z Rudy Ślaskiej,
– Patryka Mendela z Bydgoszczy,
– Agnieszki Wachowskiej z Przyprostnia,
– Dariusza Walukiewicza z Siemianowic Śląskich,
– Karoliny Wosik z Katowic.
Dzisiaj zapraszamy do lektury wspominek Dariusza, ultramaratończyka z Siemianowic Śląskich.
Mój trzeci Silesia Ultramarathon okazał się całkiem inny, niż poprzednie ale po kolei …
Na zawody (bieg ultra) zapisany byłem już od grudnia 2020. W pamiętnym roku 2020 moja żona, Monika, zadebiutowała na dystansie maratońskim w Silesia Marathon. To było niesamowite przeżycie dla mnie a co dopiero dla niej. Poprzedni rok ciężko pracowała na treningach i w nagrodę zaliczyła piękny debiut, z uśmiechem przekraczając metę na Stadionie Śląskim. Jednak widząc, ile ją to fizycznie kosztowało odradzałem kolejne starty na 42km. Nie posłuchała mnie jednak i postanowiła zapisać się na kolejne zawody. Strasznie mnie to ucieszyło ? Cel – poprawić czas sprzed roku.
Dodatkowo, na początku 2021 r. przeprowadziłem poważną rozmowę z naszym 17-letnim wtedy jeszcze synem Adamem, po której postanowił podjąć wyzwanie i zadebiutować na królewskim dystansie. W tamtym czasie nie miał jeszcze zaliczonej nawet „połówki” ale od ponad roku trenował bieganie na krótszych dystansach. Poza tym pozostało jeszcze 9 miesięcy na przygotowania. Czułem, że się uda. Cel – zaliczyć, może nawet złamać 4h. To się miało dopiero okazać.
Poza naszą trójką na imprezę Silesia Marathon 2021 zapisała się również moja siostra Asia. To miał być jej debiut na dystansie półmaratonu. Od jakiegoś czasu coś tam już biegała i ten dystans wydawał się idealnym wyborem. Pełna zapału do dalszych treningów nie mogła się już doczekać. Cel – zaliczyć.
03.10.2021 zapowiadał się więc dla mnie i mojej rodziny niesamowicie. Życie pisze jednak różne scenariusze.
2 tygodnie do startu:
Asia. Wiemy już, że nie pobiegnie. Kontuzje uniemożliwiły jej przygotowanie się do tego trudnego dystansu. Strasznie nam wszystkim było przykro.
Adam. Zalicza swoje pierwsze zawody na tzw. „połówce”. Osiąga świetny czas. Pozwala mu to spokojnie się regenerować przed nadchodzącym debiutem na pełnym dystansie.
Monika biegnie testowo w półmaratonie z duszą na ramieniu. Od 3 tygodni prawie nie biega – kontuzja ale udało się dobiec. Nie dojść, dobiec. To w obecnej sytuacji duży sukces. Kamień z serca.
Ja. Po testowej połówce myślę o złamaniu 4h na 50km.
1 dzień do startu:
Pakiety startowe odebraliśmy szybko i sprawnie, pełen profesjonalizm organizatorów. A należy pamiętać o tym, że:
Monika. Zastanawiamy się czy w ogóle pobiegnie. Tydzień wcześniej skończyła L4 po jakieś paskudnej infekcji, która ją dopadła ją dzień po półmaratonie. Od tego czasu nic nie biega, bo odezwała się kontuzja kolana. Cały dzień czuje się dobrze ale wieczorem nagle zaczęła kuśtykać. Kolano „przypomina” o sobie. A może to tylko głowa? Jestem za odpuszczeniem. Zdrowie jednak najważniejsze. Masakra.
Adam. Oaza spokoju.
Ja. Kłębek nerwów. Czy synek da radę, czy będzie się nawadniał i odżywiał, czy nie poleci za mocno, czy nie dopadnie go ściana (wiemy jak to jest, szczególnie w debiucie), czy czasem za dużo mu nie trułem nt. taktyki? Pewnie już miał dosyć moich ciągłych porad. No i najważniejsze, co z Moniką???
03.10.2021 – Dzień startu
5:00 rano.
Spojrzałem na Monikę pytająco. Na jej twarzy ani cienia wątpliwości. Jedziemy!
Na miejscu sprawne przebieranko, oddanie ubrań do depozytu. Ostatnia wspólna chwila, życzenia powodzenia i do zobaczenia za kilka godzin.
Adam. Plan bardzo ambitny. Zbliżyć się do 3:30. Ale hmmm… sam nie wiem. Zobaczymy co będzie. I jeszcze ten podbieg w Siemianowicach…. . Osobiście nie sympatyzuję z nim za bardzo.
Choć ja miałem duże wątpliwości czy niezbyt ambitnie to Adam nie chciał słyszeć i innym planie. I tak już zostało. Obawiałem się tylko, że z powodu pandemii nie będzie Pacemakerów. Znam Adama i wiem, że jemu potrzebny jest taki ktoś, „zając” który go pociągnie. Szczęśliwie pojawili się jednak przed startem. Jeden problem z głowy. Miał się trzymać żółtych baloników, tych na 3:30.
Monika. Tutaj obaw zdecydowanie najwięcej. Mieliśmy zaplanowany plan awaryjny w przypadku zejścia z trasy, czyli dotarcie do startu komunikacją miejską lub ambulansem zbierającym rannych z trasy, ewentualnie powrót pieszo na skróty, w zależności gdzie zacznie się ewentualny problem.
W tym duchu, pełnym napięcia, ekscytacji, ale chyba najbardziej obaw o to co teraz będzie, rozstaliśmy się tuż przed moim startem na dystansie Ultra.
W tym momencie postanowiłem spróbować przestać się już martwić, przełączyć w tryb roboczy i skupić na czekającym mnie zadaniu. Wiedziałem, że i tak już nic więcej nie mogę zrobić dla moich bliskich.
7:30. 3..2..1..Start !
Znam trasę Silesia Marathon praktycznie na pamięć i wiedziałem, że łatwo nie będzie. Nigdy nie było. Pierwszy etap to 2 pętle po Parku Śląskim, odcinek tylko dla ultrasów. Taka solidna rozgrzewka. Zaliczony w fajnym tempie (wg założeń). Za chwilę miały się zacząć pierwsze podbiegi/zbiegi, podczas których trudno jest biec równym tempem, ale to po prostu jedna z cech charakterystycznych tych zawodów, tej trasy. Inną cechą są na pewno kibice. Świetni! Wielu z nich ponadprzeciętnie zaangażowanych, zdzierających gardła. To dodaje skrzydeł. Nie można nie wspomnieć o wolontariuszach, serce rośnie doświadczając ich pomocy i czując wsparcie z ich strony.
Wbiegam na Chorzowską, podziwiam nowoczesne wieżowce, kultowy Spodek, piękne, jesienne już trochę 3 Stawy, dalej osiedle Nikiszowiec czyli dla mnie perłę w koronie trasy na Silesia Marathon. Pamiętam jak z 8 lat temu pierwszy raz zobaczyłem tę dzielnicę Katowic, to osiedle. Byłem zauroczony. Do tego ta orkiestra górnicza (w tym roku w innym miejscu trasy jednak). Uwielbiam tu wracać co rok w pierwszy weekend października.
Ciągle coś się dzieje, jest co podziwiać na trasie. To pozwala chwilami zapomnieć o narastającym nieubłaganie zmęczeniu. Do „górek” w Mysłowicach najlepiej podejść taktycznie, nie ma co szaleć. Trzeba trochę zwolnić. Na szczęście są punkty odżywcze i można „podładować baterie”. Dalej Szopienice i kolejna seria pagórków. Pogoda sprzyja. Słońce coraz wyżej, robi się ciepło. Byle do Siemianowic. Postanowiłem sobie, że spróbuję przy okazji zrobić życiówkę w maratonie a właśnie mniej więcej na początku Siemianowic mija 42,195 km dla zawodników ultra. Ale póki co wracamy do centrum Katowic, trasą łączymy się z półmaratończykami. Myślę o siostrze, której dziś z nami nie ma. O synu, jak sobie radzi czy pilnuje się jedzenia, picia i całej taktyki, którą omawialiśmy ostatnie dni? Ale najczęściej myślę o żonie, co tam u niej, jak sobie radzi, czy kolano się „odezwało”? Wiem, że jest twarda i łatwo się nie podda. Jednak kontuzja, z którą się ostatnio borykała, naprawdę dawała w kość. Nie miałem szans spotkać jej na trasie, wystartowała zbyt długo po mnie. Mogłem jedynie próbować gonić Adama, który powinien być gdzieś z przodu. Jednak po 30km poczułem już, że moje tempo spada i raczej nie dogonię baloników z napisem 3:30.
Na wspólnym odcinku trasy maratońskiej i połówki jest już prawdziwy tłum. Rekordowa frekwencja zawodów jest widoczna gołym okiem. Atmosfera super, humory (na tym etapie) jeszcze wszystkim dopisują. Jednak mnie robi się już za ciepło, muszę pozbyć się koszulki. Firmowa z Silesia Marathon. Zostawiam ją w pobliżu punktu odżywczego. Być może ktoś będzie miał pamiątkę, najlepiej po wypraniu. Spokojnie, mam jeszcze drugą. Na sobie oczywiście.
Tempo po 35 km to już wyraźny spadek mocy. Ale co zrobić, lecimy dalej. Fajnie mijać te stare familoki, wszędzie czuć unikalny Śląski klimat. I nie mam na myśli powietrza z kominów.
Siemianowice Śląskie. Na weekend i na całe życie.
Wpadam do Siemianowic. Moje miasto. Zegarek pokazuje 42,200 km i niecałe 3:19h. Jest dobrze. Życiówka w maratonie padła. W ogóle pierwszy raz złamałem 3:30. Myślę sobie, że gdybym utrzymał jakoś obecne tempo to powinienem złamać 4 godziny na mecie. Jestem dobrej myśli. Bardzo lubię ten odcinek, centrum Siemianowic. Punk odżywczy jakby bardziej „swój”, głośny punkt kibica przy rondzie w centrum, gdzie dopinguje przez głośniki ekipa Siemianowickiego MOSIR’u. Zawsze coś fajnego tam się dzieje. Widzę trochę znajomych twarzy. W pewnym momencie wyprzedzam Panią Magdę, byłą wychowawczynię młodszego syna. Biegnie w półmaratonie z koleżanką, tempo jak słyszę konwersacyjne. Pozdrawiamy się. Czuję, że moje nogi zaczynają stawiać opór a kolana mówią już STOP. Niestety dopiero teraz zaczyna się prawdziwy test. Podbieg na Katowickiej, który jak mówią, oddziela chłopców od mężczyzn?. Cel jest jeden: biec, nie zatrzymywać się. Tutaj wiele, naprawdę wiele osób po prostu maszeruje, jak w biegach górskich. Ból kolan gwałtownie rośnie. Dzięki temu podbiegowi wiem, że biegi górskie nie są dla mnie. Momentami muszę przejść do marszu, nie daję inaczej rady, choćby parę kroków, potem trucht, ale taki naprawdę spokojny. Nagle słyszę głos Pani Magdy. Właśnie mnie wyprzedziła. To mi uświadamia jak mocno zwolniłem. Zaciskam zęby i próbuję jakoś przyspieszyć, ale jakoś nie potrafię. Kryzys. Tempo spada w okolice 6-7 min/km. Dobra, byle szczytu, czyli do wieży telewizyjnej na Bytkowie. To też taki charakterystyczny punkt na Śląsku. Regularnie, na każdych zawodach Silesia Marathon wita nas tam grupa waląca w bębny. Ale walą tak konkretnie! Zawsze mam ochotę się zatrzymać i chwilę posłuchać. Płynie od nich jakaś niesamowita energia. Ale nie ma co, trzeba lecieć dalej. Wbiegam tam gdzie rozpoczęliśmy czyli do Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku (WPWiU). To też kultowe miejsce na Śląsku. Mijam baner z napisem: „Obiecujemy, że teraz już tylko z górki”. Niestety nie była to do końca prawda ale świadomość, że to już ostatnie 4-5 km dawała nadzieję że jakoś się to przeżyje. Trzeba było jeszcze raz mocno zacisnąć zęby.
Twój bieg, twoje zwycięstwo!
Wbiegnięcie do Kotła Czarownic jest zawsze tym momentem, którego opisać się po prosu nie da. To trzeba przeżyć. Te wszystkie emocje. Czuję się wtedy jak zawodowy sportowiec, który finiszuje po wycieńczającej, niemal morderczej walce z samym sobą, swoimi słabościami, swoją głową. Brakuje mi tylko muzyki Eye of the tiger! Przesadzone? Może, ale tak właśnie na mnie działa ten bieg z trudną trasą, długim dystansem. Tak się po tym wszystkim czuję: zwycięzcą! Niezależnie od wszystkiego. I te ostatnie metry na tej szerokiej, niebieskiej bieżni cudownego Stadionu Śląskiego, gdzie zapominam na chwilę o bólu. Zaczynam ścigać się jeszcze z innymi zawodnikami a tak naprawdę sam ze sobą, walcząc o każdą sekundę co przy tym dystansie jest zupełnie bez sensu. Całkowicie wyczerpany przebiegam linię mety w totalnej euforii. Próbuję ustać na nogach… przez chwilę to nieco inny stan umysłu. Dla mnie przynajmniej. Nie do opisania.
Czas 4:03:26. Niby się nie udało a jednak się udało, znowu wygrałem!
Bardzo wolnym krokiem opuszczam stadion. Biorę pakiet żywnościowy, opuszczam strefę zawodnika. I tu pierwsza niespodzianka. Widzę Adama. A więc udało mu się, jest! Super! Zaczyna opowiadać, że nie utrzymał tempa Pacemakerów, że zawiódł i takie tam. No kretyn myślę, co on opowiada? Ukończył pierwszy w życiu maraton w wieku 18 lat przecież! Dla mnie jest bohaterem! Po chwili dodaje, że nie utrzymał ich tempa, bo biegli dla niego za wolno i musiał przyspieszyć. Skończył zawody z czasem 3:23h! Eh, żartowniś.
Monika. Gdzie ona jest? Czy jeszcze biegnie czy może już musiała się poddać? Póki co, usiedliśmy na trawie aby się zregenerować a następnie, po odebraniu rzeczy z depozytu, wrócić na stadion do strefy kibica gdzie mieliśmy oczekiwać na najważniejszą kobietę naszego życia. Nie spieszyliśmy się wiedząc że raczej będziemy jeszcze długo czekać. Obawiałem się po prostu najgorszego. Gdy już wracaliśmy do strefy kibica niespodzianka nr dwa. Zauważam jakąś postać przypominającą moją żonę, tylko jest jakaś dziwnie blada, nieobecna, jakby zagubiona. Nie wiadomo było czy idzie, czy może stoi. Podchodzę, przytulam, łzy zaczynają spływać jej po policzkach. Zrobiła to! Ile ją to kosztowało tylko ona wie. Nawet sobie nie wyobrażam. Emocje nie pozwalają przez chwilę wydobyć żadnego słowa. Tyle wrażeń. Tym razem uśmiechu na mecie nie było. Jeśli już to grymas bólu.
Dużo czasu zabrało nam dotarcie do samochodu. Ale powolutku daliśmy radę.
Po drodze jeszcze fotka jak już doszliśmy nieco do siebie.
To był naprawdę cudowny dzień. Wszystko się udało. No, prawie. Ale wierzę, że Asia zrewanżuje się losowi za rok.
Chciałbym jeszcze bardzo podziękować wychowawczyni Adama, Pani Joannie ze szkoły Meritum w Siemianowicach Śląskich. Wsparcie dla Adama z jej strony było bezdyskusyjnie ogromne. Strefa kibica którą zorganizowała (specjalnie dla Adama?) to niewątpliwie jedno z moich najfajniejszych wspomnień z 13. Silesia Marathon. A to co było potem zasługuje na osobne opowiadanie. Wszystkim uczniom życzę takich wychowawców.
Całe zawody oceniam na 10 /10. Świetna organizacja, bardzo ciekawa trasa, bogate punkty odżywcze, wolontariusze, kibice no i ten finał na Stadionie Śląskim. Kosmos. Do tego dodajmy fajną koszulkę, śliczny medal i sam fakt organizacji tak dużej imprezy w trudnym czasie pandemii. To w sumie daje 11/10.
Darek Walukiewicz
P.S.
Monika złamała 4:30 poprawiając czas z poprzedniego roku aż o ok 11minut.
P.S.2
Ja do Adama wczoraj:
„12.01.2022 ruszają zapisy na Silesia Marathon. Biegniesz?
– Tata, a dlaczego miałbym nie pobiec?”
Moniki nawet już nie pytam. Widzimy się wszyscy na 14 SM w 2022 r!