Po raz 14. na trasie Silesii…

28.12.2022

Udostępnij w social

Pora na kolejną dawkę wspomnień z tegorocznego biegu. Tym razem swoimi wrażeniami podzieli się z Wami Piotr Puchała, wieloletni ambasador Silesia Marathon, który jako jeden z nielicznych ma na swoim koncie wszystkie jego edycje.

 

 

Pierwsza niedziela października to od lat wczesne wstawanie i wyjazd na jedyny i niepowtarzalny maraton w Polsce. Silesia Marathon – Twój bieg, Twoje zwycięstwo! Dzisiaj nie mogło być inaczej, czyli nie mogło mnie na nim zabraknąć i nie zabrakło.

 

Po raz 14 stanąłem na linii startu mojego maratonu, kochamy się od pierwszego poznania i nie zamierzam przerywać tej miłości – nie ma nawet najmniejszych nieporozumień między nami. No może kilka razy Silesia mnie przeorała i przeżuła, ale jak się domyślacie, takie małe incydenty nie mogą rzutować na tak wspaniałym związku. Na starcie byłem i na mecie również się zameldowałem po raz, no który? No po raz 14! A jak było pomiędzy startem i metą? Zapraszam poniżej.

 

Zacząć powinienem od tego, że jak to mam w niechlubnym zwyczaju od 4 lat, nie za bardzo się przygotowałem do startu. No zaś się zeszło, ech… Ale i tak więcej nadziobałem kaemów przed startem niż rok czy dwa lata temu. Od początku czerwca do końca września naklupałem 290 km, z czego 30 w jednym strzale dwa tygodnie temu. Szał normalnie. I w tym szale metoda, by nabrać wewnętrznego przekonania, że będzie pięknie.  Wszystko zależy od tego, jak sobie ustawimy własne przekonanie w głowie.

 

Po przybyciu na Śląski krótki obchód i udało się spotkać jednego z dwóch wielkich Silesii, czyli Marka. Marek Ochudło od początku wraz z dyrektorem biegu Bohdanem Witwickim kręcą Silesią i z każdym rokiem są w tym lepsi. Nadążają za trendami, wrzucają nowe elementy i przede wszystkim utrzymują bardzo wysoki poziom organizacyjny. A totalnym sztosem jest fakt, że mają metę na Stadionie Śląskim. Kto kończył na nim choć raz swój bieg, będzie tam wracał, jestem o tym przekonany – najpiękniejsza meta jest tak blisko nas. Wracając do Marka, dobrze było zbić misiaka i spojrzeć w zmęczone i niewyspane oczy. Wyglądało to na tydzień nie spania, więc teraz proszę chłopakowi nie przeszkadzać, niech się wyśpi. Gratuluję panowie kolejnej świetnej edycji!

 

Po wejściu do strefy zawodniczej znajome twarze i sylwetki – to też dla mnie duża wartość tego maratonu. Wiem, że przed startem, w czasie biegu i na mecie spotkam mnóstwo znajomych. Z każdym trochę zdań zamienić i czas przedstartowy kurczy się szybko i nie ma czasu rozkminiać, co będzie. W tym roku było właśnie tak, torba do depozytu poszła 10 minut przed startem, toaleta dokładnie 1,5 minuty przed i już trzeba było lecieć.

 

Założenie na dziś było takie, żeby zacząć 5:30 i tak gdzieś koło tego pykać w zależności od samopoczucia. A że samopoczucie było wyborne od godziny szóstej rano, to wiedziałem, że tego tempa nie utrzymam i będę przyspieszał. Za starego mojego biegania właśnie tak było, że albo równo z szybszymi kilometrami na końcu albo sukcesywne lekkie przyspieszanie. To moje bieganie – szybsza druga część niż pierwsza. Ogromną satysfakcję przynosi to, co dzieje się z nami przy takim bieganiu. Nawet nie trzeba przyspieszać w końcówce, wystarczy utrzymać swoje tempo i dzieje się magia. Wyglądacie dla innych, którzy tych sił mają mniej, jakbyście byli z innego świata, czy też jakbyście dopiero zaczęli swój bieg. I budujecie sami siebie widząc, jak wam dobrze idzie w porównaniu z innymi. Polecam, negative split rządzi. Widząc jak dobrze się czuję wiedziałem, że zapowiadana wczoraj czwórka raczej zamieni się na trójkę, ale oczywiście nie mam focha z tego powodu. Zostawiłem sobie czwórkę w minutach i ukończyłem mój 14. Silesia Marathon w 3h 47″.

 

Trasa jak to na Silesii mocno w dół… Zdziwienie? Każdy mam wrażenie pamięta tylko legendarny dwukilometrowy podbieg w Siemianowicach na wieżę, podbieg na Kukuczkę i przed Nikiszem. I faktycznie są to mocne akcenty, ale pamiętajmy, że jest duuużo w dół, kiedy możemy odpocząć, czy nabrać większego tempa nie zwiększając swojej intensywności. A co do podbiegu między 36 a 38 km to kilkadziesiąt osób dostało ode mnie „kopa” w plecy, plus kolejne osoby na ostatnich dwóch kilometrach i jeśli choć jedna z nich zmobilizowała się do ponownego biegu, to bardzo fajnie. Sam byłem kiedyś poskładany na ostatnich kilometrach i wiem jak ciężko jest się zebrać do ponownego wysiłku i każda motywacja jest na plus. I jeśli już przy trasie jestem, bardzo mile zaskoczyłem się tym, co zobaczyłem w Mysłowicach. Każdego roku to był dla mnie najnudniejszy odcinek – po krótkiej wizycie na osiedlu wybiegaliśmy na pustkowie bez ludzi na zamkniętej drodze… głucho, nudno i buro. A w tym roku trasa od drugiej strony puszczona i agrafka, długa agrafka! Przez ponad 4 km mogłem zająć głowę i oczy wyszukiwaniem znajomych twarzy, które biegną po drugiej stronie barierek. Fajne i zdecydowanie do pozostawienia na kolejne lata! I jeszcze jedna fajna zmiana – ponownie po latach wbiegaliśmy na Nikiszowiec od przodu, by móc się zachwycić tym miejscem w pełni. Jedynie zapachu obiadów żal, dawno temu bywaliśmy tam w porze obiadowej i z każdego okna czuć było roladę i słychać zaproszenia na obiad.

 

Jeszcze jeden temat, ale tak krótko. Biegłem w czarnej koszulce Silesii bodajże z 2013 roku i spotkałem na trasie czterech (a jakże!) biegaczy w takiej samej. Jeden biegł maraton, dwóch połówkę a czwarty nie wiem, bo w ostatniej chwili zauważyłem człowieka. Z trzema pozostałymi pogadałem, powspominaliśmy jak to ongiś było, fajna rzecz. Za rok wyciągnę inną staroć i zobaczymy, czy kogoś podobnego spotkam.

 

Meta… najcudowniejsza i najpiękniejsza! I cokolwiek bym nie napisał nie odda moich odczuć i wrażeń, więc niech zostanie to we mnie.

14 Silesia z numerem 44 w wieku 44 lat przeszła do historii i na zawsze pozostanie w pamięci. Było pięknie!

 

Tela…

Bądź z nami na bieżąco
Skip to content